Od trzech lat mam buldożka i im więcej czasu mija tym bardziej dochodzę do wniosku, że ma coś z głową. Kupiłam go w uznanej hodowli, nie pracuję więc mam dla niego czas, chodzę na spacery, bawię się z nim, dobrze karmię, mieszka w domu, nawet śpi w moim łóżku. Jest bardzo dobrze traktowany, nikt go nie leje, nie wrzeszczy, nie przegania. Do tego regularnie lekarz, witaminy, odżywki itp.
Przez dwa lata uczyłam go czystości, bo robił kupę i sikał gdzie popadnie mimo, że ma stały dostęp do ogrodu - zniczszył dwie wykłądziny i dywan. Obgryzł meble, ubrania suszące się na suszarce, zjadał ksiązki, gazety, biżuterię, okulary, dobierał się do opon w samochodzie, zjadł cement, wypił bejcę do drewna z puszki, zjadał szkło, kafelki, kable, a nawet meble ogrodowe. Kilkakrotnie wymieniałam rośliny w ogrodzie, bo żadnej nie przepuścił mimo, że otoczyłam je siatką. Jak nie dało się podgryźć od korzenia to opierał się na siatce, żeby ją nagiąć i odgryźć czubek. Teraz usiłuje się dobrać do słupka z ujęciem wody na nieogrodzonej działce sąsiada. Nie wspomnę, że żre każde gówno które spotka na swojej drodze, łacznie z kocim z kuwety i moim z szamba. Ostatnio ma nowe hobby: rzuca się na psy sąsiadów i ich samych.
Po prostu nie nawidzę tego psa i tylko kombinuję co zrobić, by się go pozbyć. Co mam z nim zrobić bo jestem u kresu sił. Proszę mi nie mówić, że nie umiem go wychować bo próbowałam już wszystkiego. Mam tez doświadczenie z psami: przed tym debilem miałam kundelka i doga niemieckiego. Żaden nie wpędzał mnie w takie nerwy jak ten ...
Chciałabym, żeby rozpłynął się w powietrzu, wyparował, zniknął. Resztki sumienia sprawiają, że nie zaprowadziłam do weta i cholery nie uśpiłam ...