Zastanawiałam się, czy podzielić się z wami moją historią i uznałam, że tak. Może ktoś mnie potępi ale może komuś innemu pomogę.
W styczniu tego roku postanowiliśmy adoptować psa z pobliskiego schroniska. Trafiłam na stronę internetową tej placówki, na której zamieszczone są zdjęcia psów, pooglądałam, poczytałam i wytypowałam 5-letnią suczkę. Zadzwoniłam do schroniska z zapytaniem jaki to pies, jaki ma charakter i tu był mój pierwszy błąd, ale o tym dalej.
Pracownik schroniska od razu uznał, że weźmiemy właśnie tę suczkę, a ja, w swojej naiwności pomyślałam, że może tak ma być, może to właśnie pies dla nas.
Przy najbliższej okazji pojechaliśmy zobaczyć psicę i porozmawiać o niej. Sunia obojętnie znosiła naszą wizytę, najpierw się bała a potem zobojętniała, nie było widac jakiejś radości gdy ją głaskaliśmy w przeciwieństwie do innych psów, które same pchały się pod ręce, ale uznałam, że nic, to, psica potrzebuje czasu.
Nie mogliśmy jej zabrac od razu, bo była wściekła zima a maił do być pies domowo-podwórkowy, znaczy spać w domu ale w dzień posiadywać na zewnątrz i dlatego mąż najpierw musiał zbić porządną, ciepła budę a śnieg na to nie pozwalał.
Byłam w codziennym kontakcie ze schroniskiem i wreszcie udało się, snieg zszedł, buda gotowa, umawiamy termin odbioru. Zadzwoniłam, bez mała odliczałam godziny a tu wieczorem email, że jest problem, Rudka (tak ma ta sunia na imię) ma guzy w brzuszku. Pies był przez rok w schronisku, przez ten rok nie była kąpana, nikt jej nie dotykał to i guzów nie wyczuł, dopiero gdy kierowniczka schroniska wzięła ją do kąpieli wymacał te guzki.
Ustaliłyśmy, że nic to, nie zrezygnuję z psa, bo chory, od razu operacja i po prostu adopcja się opóźni.
10 dni później w końcu, całą rodziną pojechaliśmy po Rudkę.
Przyjechaliśmy do domu, pies zachowywał się w miarę spokojnie, ale za nic nie chciał się wysiusiać, co chwilę wychodziłam z nią z domu, oczywiście na smyczy, robiłyśmy kółka wokół domu i nic. Przyszła noc, a rano o 6ej znowu szybko na dwór i znowu nic:-( Pomyślłam, że ona przez rok w schronisku biegała luzem, bez smyczy, nie umie się tak załatwić, krępuję ją albo co, więc chciałam się troszkę oddalić. Przełożyłam rączkę smyczy przez słupek, zrobiłam 2 kroki w tym i... w ułamku sekundy pies złożył się jak scyzoryk, wysunął z szelek i tyle ją widzieliśmy. Przez kilka minut pędziła jak szalona po podwórku a potem wypatrzyła możliwość prześlizgnięcia się pod siatką i poszła w plenery.
Byłam załamana, dzieci zapłakane, bo gdy wstały rano to psa już nie było.
Oczywiście od razu telefon do schroniska a tam mi powiedziano, żeby czekać, że wróci.
Ten koszmar trwał tydzień, jeździlismy, szukaliśmy, jak ostatnia podglądaczka biegałam z lornetką i widziałam Rudą biegajacą radośnie po okolicznych polach i sadach a wieczorami jak dziki wilczek podchodziła pod dom i zabierała co jej wystawiłam do jedzenia.
Byliśmy psychicznie wykończeni, świadomi odpowiedzialności za adoptowanego psa baliśmy się, że kogoś pogryzie albo ją spotka krzywda - tu w okolicy jest mnóstwo dzików, które przychodza do sadów, po których ona biegała.
W międzyczasie przyjechali ze schroniska z psami, które Rudka znała, ale też do nich nie przyszła, choć jestem pewna, ze siedziała gdzieś blisko.
Decyzja o tym, że nie damy rady i Ruda wróci do schroniska, choć koszmarnie trudna, zapadła, ale trzeba ją było złapać.
Postanowiłam spróbowac ją zwabić do domu, nie wystawiłam jedzenia na zewnątrz, tylko postawiłam na korytarzu, zostawiłam otwarte drzwi i schowałam się za nimi. Stałam tak i sztywniałam z zimna chyba z godzinę, ale udało się, pies wszedł a ja zatrzasnęłam drzwi i po chwili sama wpadłam do domu.
Oczywiście Ruda chciała uciekać, ale udało nam się ją przeprowadzić do nieużywanego pomieszczenia i tam zamknąć na noc, żeby rano odwieźć do schroniska.
Rano przeżyłam szok, jak bardzo Ruda była zdeterminowana żeby uciec, jak zdemolowała ten pokój, zniszczyła stojące na parapecie rozsady i tak drapała pazurami w szyby, że później musieliśmy je wymieć, bo do 2/3 wysokości były miejsce przy miejscu pocięte (jedyne 350 zł w plecy, ale to szczegół).
Z dużym trudem wsadziliśmy ją do samochodu (ugryzła męża) i jakoś dojechaliśmy do schroniska, tam tez nie było miło, odsądzono nas od czci i wiary... niby nie wprost, ale wyraźnie dano do zrozumienia.
Radykalnie inaczej widziałyśmy z kierowniczką przyczynę ucieczki, niechęć do powrotu i te zniszczenia które zrobiła. Zdaniem pani kierownik pies tak się zachowywał bo bał się odrzucenia a moim zdaniem przez rok niesocjalizowany pies, trzymany w zamknięciu wykorzystał pierwszą sposobność by uciec i pokochał wolność. Przez lornetkę widziałam jak w tych sadach kulała się na plecach jak rozbawione szczenię.
Czy naprawdę próba wydrapania dziury w szybie to objaw strachu przed odrzuceniem? Nie pojmuję tego...
Dopiero po tej ucieczce powiedziano mi, że w schronisku, gdy my wyraziliśmy chęc adopcji i zabrano ją ze zbiorczego kojca, to też im uciekała, nawet przez okno, ale zawsze ją łapali, tyle że schronisko ma szczelne ogrodzenia.
Przed adopcją pani kierownik była u mnie w domu, widziała jakie mamy ogrodzenie i wtedy nie powiedziała ani słowa, że tutaj pies może sobie znaleźć możliwośc ucieczki.
Na początku napisałam, że błędem było zapytanie o konkretnego psa, bo personel schroniska od razu uczepił się możliwości adoptowania tego właśnie psa, który od roku był u nich a im pies starszy tym trudniej znaleźć nowy dom.
Powinna byłam zapytac o to jakie mają psy, powiedzieć jakiego poszukuję i poprosić o zaproponowanie jakiś psów do wyboru.
W innych krajach podobno psy schroniskowe najpierw są oddawane do rodzin zastępczych i tam oceniane, czy nadają się do adopcji i do jakiej rodziny powinny trafić u nas pewnie jeszcze dłuuuugo tak nie będzie.
Do tej pory mam kaca jak sobie to wszystko przypominam, ale sytuacja mnie przerosła, liczyłam się z chowaniem po kątach, nieufnością ale takiego scenariusza nie przewidziałam.
Przed personelem schroniska niczego nie ukrywałam, zaprosiłam do swojego domu, widzieli gdzie pies trafi i musieli mieć świadomość, że skoro im ciągle ucieka to tutaj zrobi to samo, tylko że ja jej nie złapię, dlatego uważam, że nie informując uczciwie zrobili krzywdę i mojej rodzinie i Rudce.
Wszystkich, którzy chcą przygarnąć psa ze schroniska uczulam, aby jak najdokładniej wypytali o psa i samego zwierzaka obiektywnie oceniali, bo Rudka nigdy nie okazała nam radości, nie zamerdała ogonkiem, nie była łasa na pieszczoty ale ja łudziłam, ze to się zmieni...
pozdrawiam
Basia