A więc tak- Pewien pan Cichocki (nie będę nic ukrywać, bo to ***** kretyn )wytrzasnął z kąś jakieś 16 lat temu mieszańca ON'ka. Gdy suka skończyła 3 miesiące już ją jej właściciel uwiązał na łańcuch.....
Dowiedziałam się, że już za pierwszą cieczką suńka została przypadkowo pokryta jakimś psem z osiedla. Urodziło się dużo maluchów. Gdy Cichocki je zobaczył w <pseudo> budzie- wkurzył się- wrzucił je do worka (zostawił jednego do odchowania) i poszedł nad nasze jeziorko. Zaczął topić szczeniaki. W chwilę później zjawiła się Tora. Jak się okazało zerwała się z łańcucha. Cichocki jej nie widział. Gdy skończył topić ona podbiegła do niego i zaczęła warczeć. Facet wziął z ziemi kija i ździelił ją po głowie, tak że suka straciła przytomniość. Wziął ją na ręce i zaniusł do domu.
I tak się działo co cieczkę rodziły się maluchy, Cichocki je topił i zawsze zostawiał jednego do odchowania i sprzedania komuś. Tora za każdym razem gdy gościu szedł je topić zrywała się. Cichocki potem zdzielał ją kijem i zanosił do domu. Jednak kilku szczeniaków nie wydał więc je zatrzymywał. U nas w Golczewie i w wioskach ma sporo ziemi i tam trzymał psy. Każdego gdzie indziej.
Ja poznałam Torkę (sunie) jak ona miała 8 lat. Ja miałam wtedy 5 latkoof. Poznałam ją, ale się jej bałam, każdy mówił, że to groźny pies itp. itd. A dlaczego była o niej taka opinia? Bo jk suńka miała cieczkę- wszystkie osiedlowe burki złaziły się do niej. Był tam również Max- faksterier szorstkowłosy. Bardzo sympatyczny psiak- kolega Torci. I jak ona miała cieczkę oczywiście on również przyszedł. Następnego dnia znalazła go jego właścicielka. Max'u był martwy- zagryziony przez psy...(ludzie o to oskarżyli Torę )
Przejdzźmy trochę dalej. Gdy miałam 8 lat- Tora standardowo na wiosnę miałą małe. I jak zwykle został tylko jeden. Ja z osiedlowymi dzieciakami nazwaliśmy go Kazik. Budowaliśmy domek jakieś 20 metrów od domu Cichockiegi i Kaziu przychodził do nas codziennie. Każdy z nas przynosił mu coś do jedzenia i po jakimś czasie był bardzoo gruubyy! Jednak Tora od nas nic nie dostawała (była "groźnym" psem i, każdy bał się do niej podejść).
Kolejno gdy ja miałam 11 lat, na świat przyszło zapewne wiele malców, ale Cichocki zostawił 2 <wow> (to była zima 2002- ferie zimowe). Ja z moją koleżanką Asią opiekowałyśmy się szczeniakami. Każda przynosiła jeść "swojemu" (oczywiście nir mogłyśmy ich wziąść do siebie do domu- bo to w końcu były psy Cichockiego). Ja opiekowałam się małym, czarnym- nazwałam go Szczen- potocznie Dzyndzel (bo zawsze gryzł taki dzyndzel od mojej kórtki). A Asia opiekowała się nieco wiekszym, beżowo- szaro- białym.... nazwała go Gryzak (bo lubił gryźć sznurówki). I dziękim tym szczeniakom przełamałyśmy strach przed Torą- okazała się ona wspaniałym MIŁYM psem (absolutnie nie "groźnym"). Oczywiście Torę też karmiłyśmy, była zima, a ona nie miała z czego produkować mleka. Cichocki przyjeżdżał tylko co 3 dni i ją karmił...
Pamiętam dokładny rozkład dnai z maluchami
1. Jedzonko!
2. półgodzinny spacer po osiedlu
3. zabawa
4. na godzinkę każdna z nas brała "swojego" malca na kolana, przytulała i usypiała.
5. trochę czółości dla Tory (czyli przytulanie, drapanie)
6. opuszczenie szczeniaków
dziennie spędzałyśmy z nimi około 5-6 godzin (oczywiście jak były ferie). Nigdy nie zapomnę Szczena- Dzyndzla i Gryzaka. jak już zaczęła się szkoła one codziennie przychodziły po nas (Gryzak i Szczen), odprowadzały do szkoły i wracały do Tory razem z ojcem Szczena (mimo iż malce były z jednego miotu <chociaż nie wiem czy się tak da> musiały mieć swoich ojców, bo Szczen był identyko jak pies Asi (taki jej prawdziwy pies), a Gryzak jak taki Szarik). Jednak pewnego marcowego dnia, poszłyśmy jak zawsze nakarmić maluchy. Niestety. Nie było ich Pewnego dna przechodząc koło pizzerni na przeciwko szkoły usłyszałam radosne szczekanie. To był szczek Szczena! Przygarnął go właściciel pizzerni. Ale Gryzaka już nigdy nie zobaczyłam...
Następnie we wrześniu 2003 urodził sie malec. Przypuszczamy, że tylko jeden, ale nie wiemy. wyglądał jak mały szczeniak, podpalanego ON'ka. Wychowywałyśmy psiaczka. Ale pewnego razu zauważył mnie i Asię Cichocki i nas pogonił. Troszkę się zraziłyśmy i nie chodziłyśmy tak jakieś 2 miesiące- Akurat wtedy Cichocki był całymi daniami, bo coś remontował. Aż w końcu w pierwszy dzień ferii świątecznych poszłyśmy do Tory i małego (no nie był już taki mały miał ponad 3 miechy!). Nie chciało nam się iść na około i przeszłysmy przez siatkę od tyłu. Maluch powitał nas radosnym poszczekiwaniem. Wołamy: "TORA!" nie pojawia się. Więc jeszcze raz "TORA!" nic. A propos wokoło było pełno śniegu, cudownie! Oki. Więc podeszłyśmy do budy (czyt. buda u Cichockiego to: kawałek deski opartej o szopę i w środku kawałek worka ) i co ujrzałyśmy? Nieżywą Torę .... Sierść miała pokrytą śniegiem... Jak na filmach..... Nie mogłyśmy nic zrobić.... Jedyne co to wlazłyśmy tam i przytuliłyśmy się do niej. Odwróciłyśmy ją i jak się okazało musiała mieć guza ..... zamaiast tuż obok sutka miała kulę o minimalnej średnicy 8 cm! No cóż.... wylazłyśmy z budy i przytuliłyśmy Nukę ( bo tak go nazwałyśmy- myślałyśmy z początku, że to suka ). Opiekowałyśmy się nim z 5 miesięcy. Po jakimś czasie do mnie (dokładnie 16 kwietnia 2004 roku) trafiła Pepsi. Chociłam codziennie do Nuki i psiaki się bawiły A zimą 2004/2005 Cichocki przywiuzł sukę (jak się okazało to Kazik (a my myśleliśmy, że to pies )). I w sierpniu tego roku zaczął się identyczny dramat jak z Torą.... Po podwórku u nich szwęda się 3 miesięczny wychudzony szczeniak (córka/synek Nuki i Sary (Kazika)......
Niektórym, może się wydawać, że to sobie zmyśliłam... Ale to naprawdę prawda. Możecie się ździwić, że nikt nie wzywał policji? Wzywana była nie raz, ale stwierdzali, że mają ważniejsze sprawy niż psy (tak powiedzieli policjanci ). Niedługo zamieszczę fotki Nuki, Sary oraz maleństwa.