Ja okropnie ciezko przenioslam smierc mojego bernardyna
Umarl jakies 3 lata temu... A nadal mi sie sni i tesknie za nim..Chce go poglaskac...Pojsc na spacer i poszukac jezy jak on lubil...
Przypominam sobie ten dzien,ten okropny dzien
Szlam ze szkoly..Podchodzilam juz do domu...Az podjezdza do mnie na samochodzie ojczym...i mowi,ze Bethoven umarl od glodu...Ja sie usmiechnelam bo on zawsze tak zartowal,gdy konczyly sie kosci dla psa i ryz,kielbasy ...Wsiadlam do auta nie wchodzac juz do domu i pojechalismy do marketu.Mialam cudowny humor.
A jak przyjechalismy do domu...Otwieram brame...Samochd wjezdza...Patrze na mojego Bettiego...A on lezy...Spi...Nie podbiega do mnie...Nie wita sie...Nie daje mi lapki...Wolam go..Wolam..."Betti,no chodz leniuchu!"..Podeszlam ja...Przykucnelam...Nade mna stanoal ojczym...Dotknelam psa...A on juz zdretwial... Bylam w szoku..
Nic nie mowiac...Niczym pijana podeszlam do lawki...Usiadlam...Posiedzialam chwilke w ciszy..I zaryczalam niczym male dziecko,ktoremu zabrano cukierek..Ale mi zabraknal moj przyjaciel...Moj piecho Nie odchodzilam od niego....U Jana (ojczyma) w oczach byly lzy...Nic nie mowiac poszedl do domu..A ja siedzialam kolo Bettiego i glaskalam go po glowie...Nie moglam uwierzyc,ze nie zyje...Lezy jak zawsze lubil...W takiej pozycji spal...
Przyjechala mama z pracy..Zobaczyla mnie cala czerwona i zaplakana...Wystraszyla sie...Podeszla i spytala co sie stala..Ona rowniez nie zauwazyla nic zlego...Jak juz zrozumiala,powiedziala:"O Boze..." i poszla do domu...Slyszalam jak przyszla do nas sasiadka i uspokajala mame...Wszyscy przezywali to,bo stracilismy kogoso wyjatkowego,kogo bardzo kochalismy...
Pozniej dopiero zrozumialam "zart" Jana...NIby zartowal a niby mowil powaznie...By mnie zaspokoic...
Tyle,ze Betti nie umarl od glodu...Umarl od zawalu...Nie wiadomo dlaczego...Zdrowo sie odzywial..Codziennie dlugie spacery...Zadnych nerwow...(oprocz listonosza,ktorego bardzo nie lubil )...
Byl to pies...ktorego bede pamietac na zawsze
Byl niezwykly....
Dodam tylko,ze gdy chowalismy Bethovena to polozylam na grob rozyczke z ogrodka i ona przelezala nie "psujac" az do Nowego Roku..Czyli jakies 3 miesiace..Biorac pod uwage,ze nie stala w wodzie...Po prostu lezalana na ziemi pod ktora jest pochowany Betti...
Ach