przez cogar 9 sty 2006, o 11:22
Jakże mi to pozostać głuchym na Wasze wołania?
Samiście jednako pomnijcie na to prosili, bym Wam o tych okropnościach prawił, tedy też żalu do mnie nie chowajcie, żem wam świat ten straszny odsłonił.
W dawnych czasach, kiedy jeszcze magia na świecie tak samo dostępna jak i teraz woda była, ziemie polskie, jak też i kraje ościenne zwały się Nordlandia.
Czasy, o których wam opowiem były prawdziwą sielanką. Niekończące się lato, nie było li u nas głodu ni smutku ni niedostatku. I tak pewnie po dziś dzień zyli byśmy z łaską i przychylnością Bogów (a ci wtenczasz trzeba Wam mieć baczenie również pospołu z gatunkiem naszym po ziemi stąpali), gdyby w umyśle jednego z ludzi nie zrodziła się pewna myśl. Zapragnął on posiąść moc równą Bogom. Człowiek ów miał na imię Jan i był co tu kryć- raczej mało rozgarnięty (co pospołu z jego marzeniami nie jest mieszanką najlepszą).
Przejdźmy jednak do rzeczy. Jan miał nianię, starą schorowaną i mocno przygarbioną kobiecinę. Nikt w zasadzie nie wiedział, jak niania trafiła do domu Jana. Pewnego dnia po prostu pojawiła się przed domem jego rodziców i poprosiła o schronienie i pracę. Rodzice Jana przystali na tą propozycję, bo żal im się zrobiło staruszki, a czasu też im nie starczało do opieki nad dzieckiem.
W miarę jak mały Jan rósł niania oprócz tego co każdy z nas uważa za wychowanie pokazywała mu różne dziwne rzeczy, a to jak sprawić by patyczek, który wydawał się suchy nagle wypuścił pąki i zakwitł, a to jak samą myślą zrzucić jabłko z drzewa i wiele innych rzeczy, oprócz tego niania opowiadała też Janowi przeróżne historie. Wśród nich była historia o pewnej czarownicy i jej magicznej księdze. Czarownica ta żyła w krajach najdalszej północy i rządziła państwem, które zwało się Vatna, a rządy to były okrutne. Nie miała ona szacunku dla swego ludu, ani dla Bogów. Pewnego dnia, gdy jej nikczemności osiągneły punkt, jakiego jeszcze nigdy nie osiągnęły, wszyscy Bogowie postanowili położyć temu kres. Czarownica zaostała wygnana i zamieniona w staruchę, a jej księga zapieczętowana i wrzucona do najgłębszej zamkowej studni, u której wylotu postawiono straże. Niania powiedziała Janowi, że w księdze tej znajdują się pradawne czary, które wypowiedziane w odpowiednim czasie mogą nawet zgładzić Bogów, a posiadaczowi księgi dać nadludzką moc. Niania zakazała oczywiście Janowi zdradzania komukolwiek tego, czego go uczyła i tego co mu opowiadała.
Kiedy Jan podrósł już znacznie i zmężniał (miał li on wtedy już 16 wiosen) postanowił za namowami niani i ku wielkiej rozpaczy rodziców wybrać się na poszukiwania księgi- rodzicom rzekł, że musi się usamodzielnić, a podróż w krainy północy z pewnością mu w tym pomoże.
Tak jak postanowił tak zrobił. Po wielu tygodniach podróży dotarł wreszcie do jej kresu- skutego wiecznym lodem kraju Vatna. To co zastał na miejscu zdziwiło go strasznie, nie było tu żadnego śladu życia, a w sąsiednim kraju wieśniacy, których zaczepiał i pytał o zamek czarownicy w jednej chwili zaczynali dziwnie seplenić, ślinić się i głupkowato jąkać- ekm..ekm... cza..cza...cza... wnica..... kksie...kksie...ksie...a ooo ooo oona ży ży...je.AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA.
Dzięki opowieściom niani wiedział jednak mniej więcej w jakim kierunku się udać. Wyruszył więc w ostatni etap swojej podróży. Piątego dnia o świcie oczom jego ukazał się widok piękny i straszny zarazem, czarny zamek- a była to czerń straszna, nie jak kolor, raczej jak brak światła, jakby on sam wsysał światło-z pięcioma wieżami, w tym jeną największą pośrodku. Całości grozy dodawał jego kształt jak szykujący się do ataku upiór, z paszczą bramy jeżącą się rzędem stalowych zębów podniesionej kraty.
Jan spokojny dzięki zapewnieniom niani wkroczył śmiało do zamku.
Gdzieniegdzie widział wypalone w posadzce dziury, a wkoło nich porozrzucane miecze, włócznie, łuki i tarcze, ale nie przejął się tym, bo jak już wiecie był to chłopiec niezbyt rozgarnięty. Pewnym krokiem domaszerował do studni, przy której po raz kolejny zobaczył dziwne wypalone dziury w posadzce i porozrzucaną broń. Co ciekawe w samej studni była drabina. Sznurkowa drabina jakby wrzucona specjalnie dla niego, nie było na niej śladów czasu, brudu, kurzu, pajęczyn, tylko zdrowo wyglądające liny i nowiutkie drewniane szczebelki. Nie czekając długo Jan wszedł do studni i zaczął schodzić na dół. Im niżej schodził tym robiło się ciemniej, aż w pewnym momencie zrobiło się całkiem ciemno, tak, że nie widział już nawet światełka wylotu studni ponad sobą. Nagle z ciemności pod nim zaczął się wyłaniać dziwny prostokątny przedmiot świecący w ciemości na czerwono. Jan szybko pokonał ostatnie stopnie i już po chwili miał księgę - okazało się, że to właśnie ona- w rękach. Kiedy tylko ją dotknął poczuł miłe uczucie jakby ciepło rozchodziło się po całym jego ciele, poczuł jak włosy stają mu dęba. Przytroczył księgę do pleców i wyszedł ze studni. Na powierzchni dzień był w pełni, dlatego mógł spokojnie przyjrzeć się swojej zdobyczy przy pełnym świetle. Postanowił jednak znaleźć do tego celu jakieś lepsze miejsce i po krótkim poszukiwaniu znalazł się dużej sali na której końcu znajdowało się poprzedzone stopniami podwyższenie, a na nim wspaniały wysadzany drogocennymi kamieniami tron z materiału podobnego do kości słoniowej, tyle, że czarnego. Cały zamek wyglądał jakby zatrzymał się w nim czas, wszystko było w idealnym stanie, na ścianach wisiały wciąż potworne gobeliny, w korytarzach wisiały portrety i nawet stoły były zastawione pięknymi naczyniami, tyle że bez jedzenia. Jednak Jan nie zwrócił na to większej uwagi, tak pochłonięty był księgą. Usiadł na tronie i wypowiedział zaklęcie otwierające wszystkie zamki i pieczęcie (którego nauczyła go niania). W powietrzu można było poczuć niewielkie wibracje, a gdyby teraz rozejrzał się po raz kolejny zauważył by, że zamek nie wygląda już tak idealnie jak do tej pory. W ścianach pojawiły się rysy, gobeliny zaczęły się sypać, a podłogę przykryła warstwa kurzu. Ale Jan nie rozejrzał się, zbytnio był pochłonięty księgą i... co tu dużo mówić nie był zbyt rozgarnięty.
Jan otwarł księgę na jakimś zaklęciu (tak na prawdę to księga sama chciała być otwarta na tym właśnie zaklęciu), które z początku wydawało się zupełnie nieczytelne, ale po chwili litery cudownie poustawiały się same na swoich miejscach, a sposób ich wypowiedzenia dziwnie sam zawędrował do głowy chłopca. Na górze strony widniał napis: "Oto jest zaklęcie, które obali panowanie Bogów, strzeż się jednak, gdyż raz wypowiedziane nie może być cofnięte. Zaklęcie to powoła do naszego świata demony Beboki i Obiboki, a ich panowanie skończy się gdy ze swego grobu na górskim szczycie powstanie pradawny rycerz Giewont".
Nie bacząc na ostrzerzenie, wiedziony snem o potędze i obietnicami niani Jan wypowiedział zaklęcie. Nagle zamek zatrząsł się w posadach, ze stropu zaczęły spadać wielkie skalne bloki, gobeliny zamieniły się w kurz, a przerażony Jan nie mógł się nawet poruszyć, bo oto rozwarła się ziemia, a z jej wnętrza wyszły demony. Jeden z nich od niechcenia machnął szponem i zabił Jana. Demony rozleciały się po świecie i zabijały Bogów, odtąd panują nieciekawe czasy, bo nie ma na świecie dobrych Bogów, a rządzą nami Beboki i Obiboki. (Legenda głosi, że Beboki i Obiboki dziwny twór do życia powołały co się SEYM zowie, lecz to przecież bajki dla dzieci i tak na prawdę to nikt w to nie wierzy...)
Tak więc widzicie, na Wasze własne życzenie objawiłem wam prawdę i jednocześnie sposób na wychodowanie Beboków i Obiboków.
Dobra rada- nie róbcie tego w domu!