Jestem pierwszy raz na tym forum, dzisiaj... dzisiaj pożegnałam moją małą kochaną kruszynkę. Nie umiem znaleźć sobie w domu miejsca, wszelkie myśli mnie przytłaczają, nie umiem opanować łez i tak naprawdę nikt mnie nie rozumie, bo "to tylko pies". A ja chcę tylko trochę wsparcia, pocieszenia, że jej jest teraz dobrze.... dlatego postanowiłam tutaj napisać, bo szukam czegoś co może sprawić, że poczuję się lepiej.
4 kwietnia tego roku spotkało mnie największe szczęście mojego życia. Wtedy usłyszałam piski ze śmietnika. Tam znalazłam moją 9 tygodniową suczkę. Jakiś idiota wyrzucił ją na śmietnik, bo okazała się zbyt dużym obowiązkiem - taką teorię przynajmniej wymyśliłam z moim weterynarzem. Trudno było uwierzyć, że ktoś mógł wyrzucić taką małą słodką kulkę ważącą zaledwie 4 kg ... minęło sporo czasu a ona przyniosła wraz ze sobą sporo złości, nerwów, ale przede wszystkim SZCZĘŚCIA. W moim szarym, nudnym domu wreszcie było widać ŻYCIE. Gryzienie mebli, pożeranie kapci, dzikie skoki na ludzi, szalone wyścigi, nieogarnięte wybryki i zabawy, pierdzenie w łóżku i zalane sikami podłogi to była codzienność. Codzienność którą pokochałam. To śmieszne, że takie małe coś ma tyle energii! Dziś mając 5 miesięcy - odeszła. Jeszcze rano bawiła się z drugim psem wesoło biegając po domu, a potem usłyszałam tylko wycie. Kiedy przybiegłam już leżała martwa, a ja .. ja wzięłam ją na ręce i ryczałam, ryczałam i ryczałam. Błagałam, krzyczałam żeby się obudziła. W życiu do żadnego psa się tak nie przywiązałam jak do mojej małej kluseczki. Wszędzie gdzie spojrzę widzę jak biega, jak szczeka by się z nią pobawić, jak wesoło skacze i bryka. Nie umiem jej zakopać, co chwilkę idę do kuchni gdzie leży i sprawdzam czy to na pewno nie sen. Jak to możliwe, że mnie opuściła ? Jeszcze tydzień temu weterynarz powiedział, że jest pięknym psem, że wszystko dobrze, a teraz leży i nie oddycha. Odganiam jak głupia muchy żeby na nią nie siadały, a w domu bolesna cisza. Nawet kiedy włączam muzykę i próbuję czym się zająć to zaraz mi się przypomina "mała zawsze szczekała do muzyki" , "mała zawsze kładła się w nogach". Wczoraj oglądałam film gdzie na końcu pies umiera. I tak się cieszyłam, że ją mam ! Tak się cieszyłam gdy obudziłam się, a ona była we mnie wtulona. A teraz brakuje mi jej jakbym nie miała powietrza. I nikt nie potrafi mnie zrozumieć, bo to tylko pies. Nie rozumieją, że nie mam siły na nic, że najchętniej przeleżałabym w łóżku całe moje życie. Nie rozumieją, że można tak się przywiązać do psa przez 4 miesiące...
I nie umiem pojąć dlaczego tak krótko mogła cieszyć się życiem ?! Dlaczego tak szybko mi ją zabrano ?! Dlaczego zabrano mi moją miłość tak wcześnie !?
Nie umiem się pogodzić, że już nigdy nie zawołam jej wesoło, a ta nie zostawi wszystkiego czym się zajmowała cokolwiek to było i nie przybiegnie do mnie jak szybko się da.
Mam nadzieję, że jest teraz cholernie szczęśliwa gdzieś tam w pieskim niebie i mam nadzieję, że wie, że była dla mnie wszystkim. Tak bardzo ją kocham.