Witam wszystkich. Jestem kolejną osobą która została oszukana przez pana z Rypina ze Spokojnej 34c. Czytając to forum zrozumiałam, że owy 'hodowca' zarabia tak już przez ponad 5 lat, nikt nic nie zrobił w tym kierunku aby nie czuł się bezkarny, a jezeli zrobił to bezskutecznie. Jeżeli chodzi o mnie: Pewnego dnia(to był piątek) znalazłam ogłoszenie na tablicy.pl oddam yorka. Zadzwoniłam i dowiedziałam się, że za pieska trzeba będzie zapłacić 380 zł. Stwierdziłam, że to i tak mało za tą rasę więc po poł godzinie byłam już w drodze do Rypina (zaznaczam, że mieszkam za Bydgoszczą). Gdy dojechałam na miejsce, Pan zaprowadził mnie do przybudówki przy swoim domu, gdzie czekały 2 szczeniaki i ich rodzice ( czego do konca nie byłam pewna). Był bardzo rzeczowy, mówił tak przekonująco, że trudno mu było nie wierzyć. Dawał tyle rad na temat karmienia, pielęgnacji, itd, że naprawdę widać było, że facet wie co mówi.Na do widzenia dostałam woreczek karmy dla maluszka,zabrałam pieska i wracałam do domu. Kuki przez drogę powrotną praktycznie cały czas spał. Wróciłam do domu i już zauważyłam, że piesek nie zachowuję się jak normalny szczeniak. Tłumaczyłam to tym, że jest w nowym miejscu, musi się przyzwyczaić. Na drugi dzień(sobota) Kuki zaczął dziwnie kaszleć, tak jakby chciał coś odksztusić. Powodowało to u niego nawet odruch wymiotny. Piesek pił wodę i na początku miał apetyt. Kolejnego dnia(niedziela)Kuki zaczął mocniej kaszleć. Zadzwoniłam do tego pana po poradę, on stwierdził, że widocznie piesek się przeziębił w czasie podróży, że nie ma się czym martwić. Po godzinie 17:00 kuki przestał jeść, miał rozwolnienie i wymiotował jakby flegmą. Nie chciał pić więc poiłam go co godzinę ze strzykawki. W poniedziałek pojechałam z nim do jednej z najlepszych klinik weterynaryjnych w moim mieście. U wet. dowiedziałam się, że mój "york" nie jest yorkiem tylko mieszańcem.W wieku 2,5 mc-y ważył już 1.4 kg. Wet. miał również zastrzeżenia co do jego szczepień, podejrzewał, że książeczka psa jest podrobiona. Kuki dostał 4 zastrzyki + 20 ml czystej glukozy do podawania co godzinę. Wróciłam z nim do domu, widać było, że nie jest zdrowy. Przez cały czas podawałam mu wodę i glukozę, wróciła mi nadzieja, że piesek z tego wyjdzie, ponieważ pod wieczór Kuki zaczął się ze mną bawić, szalał, biegał po pokoju. Zaczął zachowywać się jak normalny szczeniak. Na drugi dzień (wtorek) miałam jechać z nim na kontrolę. Do godziny 9 rano było ok, piesek latał, próbował wskoczyć na łóżko, chciał się bawić. Po 9 położył się na swoje miejsce i z min na min zaczął mi słabnąć. Jak dojechałam do wet. piesek był bardzo słaby, wet. nie mógł pobrać mu krwi, ponieważ jego żyły już się zapadły. Dostał glukozę podskórnie, miał zrobiony test na parwowirozę który wyszedł ujemny. Wet nie wiedział co mu jest. Został przyjęty do kliniki na hospitalizację, ponieważ sama w domu nie mogłabym mu pomóc. O 2.30w nocy mój piesek zdechł na ogólną niewydolność narządów wewnętrznych. Wet. podejrzewał, że mógł mieć coś z jelitami, mógł mieć jakąś wadę genetyczna (bo nikt nie jest w stanie sprawdzić czy ten pan nie dopuszał do siebie psów z jednego miotu, co potem skutkuje wadami genetycznymi i innymi chorobami u psów). Tak więc "nacieszyłam się" moją kruszynką tylko przez 1 dzień, ponieważ 4 pozostałe spędziłam na zamartwianiu się, pilnowaniu aby się nie odwodnił, czuwaniu w nocy i jeżdżeniem do kliniki. Kosztowało mnie to tyle nerwów i pieniędzy ( leczenie + koszty jazdy do Rypina+ cena za pieska wyniosły mnie ok. 1000 zł), że nie będę chciała mieć psa przez dłuuuugi czas. Dzwoniłam po wszystkim do Pana z Rypina, opowiedziałam co się stało. Powiedziałam mu, że chciałabym aby zwrócił mi chociaż koszty leczenia, ponieważ piesek nie zdechł z mojej winy, a to co przeczytałam na tym forum upewnia mnie w tym, że ten pseudohodowca traktuję psy jak rzeczy, zależy mu tylko na pieniądzach. Pan stwierdził, że to również nie jego wina. Po paru telefonach do niego chyba domyślił się, że nie odpuszczę i zaproponował mi, że może mi oddać za darmo 10-mc suczke ( również miała być yorkiem). Stwierdziłam, że już i tak nie mam nic do stracenia i pojechałam po sunię. Po raz kolejny zaprowadził mnie do tej przybudówki gdzie w kącie siedziała co najmniej 2 letnia suka, i nie mogłabyć yorkiem, ponieważ sięgała mi do kolan, miała oklapnięte uszy i za długi pysk. Jak tylko zobaczyła tego pana strasznie zaczęła się trząść co mogło tylko potwierdzić, że boi się swojego właściciela. Poza tym podczas rozmowy ten *** zaczął wymachiwać mi jakąś płytą przed oczami, powiedział, że ma tam nagrania wszystkich naszych rozmów, wszystkie moje dane, stwierdził, że i tak niedługo się zobaczymy, zaczął mnie straszyć mówiąc, że nie wiem kim on jest i co on może. Nie wiem dlaczego (chyba z litość) wzięłam sunię i wsiadłam do samochodu. Po paru minutach stwierdziłam, że nie mogę jej wziąć, ponieważ potem nie odzyskam pieniędzy jakie wydałam na leczenie kukiego. A przecież o to mi chodziło. Jeżeli chiałabym mieszańca pojechałabym po prostu do schroniska. Zawróciłam i oddałam mu psa przy czym powiedziałam, że chcę zwrot chociaż częsci kosztów poniesionych za kukiego. On zaczał krzyczeć i powiedział, że pieniędzy nie dostanę. Pożegnałam go miłymi słowami " zobaczymy się w sądzie" wsiadłam do samochodu i odjechałam. Następnego dnia znalazłam to forum. Byłam u prawnika. Osobno nie jesteśmy w stanie nic zrobić, tylko pozew grupowy może coś zdziałać. Zastanawiam się również nad tym czy nie napisać do uwagi i interwencji. MAM DO WAS OGROMNĄ PROŚBĘ! PROSZĘ O MAILE LUB TELEFONY OD OSÓB KTÓRE ZOSTAŁY OSZUKANE LUB CZUJĄ SIĘ POKRZYWDZONE!
makawroclaw@interia.pl TYLKO RAZEM MOŻEMY COŚ ZDZIAŁAĆ! NIE DAJMY TEMU PSEUDOHODOWCY ZARABIAĆ NA KRZYWDZIE ZWIERZĄT!